Ixodes ricinus i problem z psem

Ixodes ricinus i problem z psem

Ixodes ricinus i problem z psem

Rodzina bukowatych, gryzonie, parzystokopytne oraz przemysł i transport - to po części bohaterowie naszej dzisiejszej historii. Ciąg przyczynowo-skutkowy bywa czasami bardzo zawiły, poszczególne zależności brzmią troszkę jak majaczenie wariata. Warto jednak przyjrzeć się każdej z teorii, gdyż starają się opisać pewne zjawisko, które stwarza nam problem z psem podczas wiosennych spacerów.

Teoria I

Na początek trochę danych (GUS; naukawpolsce.pap.pl) i odrobina wyobraźni... W związku ze wzrostem powierzchni terenów przekształconych przez ludzi maleją, lub są dzielone na mniejsze, naturalne ekosystemy dużych drapieżników. Efektem tych działań jest wzrost populacji zwierząt stanowiących kolejne ogniwo łańcucha pokarmowego - na przykład sarny - czyli gatunku ssaka parzystokopytnego należącego do rodziny jeleniowatych. Ponoć swoją cegiełkę dokładają również myśliwi, którzy poprzez regularny odstrzał zwierzyny łownej powodują jej przyspieszony rozród i w efekcie dalsze zwiększenie populacji - ale to teoria w teorii... Niemniej jednak, wg danych GUS, populacja sarny w Polsce wzrasta. A to zwierzątko kopytne jest nosicielem... Sza! O tym później.

Teoria II

Świat stał się globalną wioską. Ze względu na rewolucje przemysłowe wszelkie odległości niejako się zmniejszyły. Dalekie podróże przestały być już wyprawą na koniec świata, a lunch w Londynie i kolacja w Paryżu nie stanowią dziś tylko kanwy scenariusza jakiegoś filmu czy przywileju najbogatszych ludzi świata. Coraz więcej latamy czy jeździmy. Ba! Generalnie więcej produkujemy i więcej posiadamy. Ale nic za darmo - nasz dobrobyt okupiony jest straszliwą ceną. Planeta odpowiada - huragany, powodzie, susze, pożary i powolne, ale nieustępliwe ocieplenie. A ciepło wybudza je z hibernacji znacznie wcześniej niż zwykle. pojawiają się w miesiącach, w których nigdy nie były widywane. I tylko cierpliwie czekają, aż się zbliżymy...

Teoria III

Uwaga, to już nie jest żaden wymysł, tylko badanie dwóch naukowców: Michała Bogdziewicza i Jakuba Szymkowiaka z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu (źródło) Co kilka lat dęby, należące do rodziny bukowatych, produkują większą ilość żołędzi. To z kolei determinuje ilość gryzoni, a dokładniej myszy leśnej, które owymi żołędziami się żywią. Ich populacja potrafi wzrosnąć dziesięciokrotnie w roku następującym po obfitym w owoce dębu. Zbadano zależność pomiędzy ilością spadających żołędzi w danym roku, a liczbą zachorowań na boreliozę dwa lata później. I niestety wzrost wynosi nawet 30%. A przyczyną mogą być myszy, które są nosicielami krętka boreliozy i jednocześnie są gospodarzem naszego niechlubnego bohatera - Ixodes ricinus - czyli kleszcza pospolitego.

Praktyka

Wstęp przydługi - sama przyznaję. Ale mam wrażenie, że co roku słyszę to samo: „mamy prawdziwy wysyp, tak jeszcze nie było, prawdziwa kleszczowa apokalipsa”. Przychodzi zima, temat się naturalnie wycisza, by z pierwszymi wiosennymi promykami słońca zaatakować nas kolejną pajęczakowatą hekatombą. Zatem naturalne wydaje się poszukiwanie przyczyn. Ale zostawmy to mądrym głowom i postarajmy się skupić na tym, co dotyczy bezpośrednio nas, właścicieli psów.

Około 30% tych „miłych owadów” jest nosicielem jakiejś choroby, która może zaszkodzić naszym czworonogom. Więc nie jest to sprawa błaha, gdyż leczenie jest długie, trudne i niestety czasem nieskuteczne. Tym razem mocnym głosem powtórzmy za policjantem: PREWENCJA!

Na rynku dostępne są różne krople, tabletki, olejki czy obroże, które pomogą nam w walce. Niestety nie stanowią one pełnej ochrony - być może przeciwnik uodparnia się na nasz arsenał broni. A może producenci w trosce o naszych pupili (lub raczej w związku z minimalizacją kosztów) zmieniają skład swoich produktów. Tego nie wiemy, ale zdarza się, że preparaty, które kiedyś stanowiły skuteczną ochronę, dziś przestają działać. Tak więc musimy być czujni i sprawdzać, czy nasza kleszczowa tarcza wciąż działa.

Po spacerze, szczególnie wśród traw czy zarośli, obejrzyjmy naszego psa i sprawdźmy, czy jakiś pajęczak nie szykuje się do ataku. Dobrym pomysłem jest wyczesanie sierści zwykłą pudlówką - w przypadku czworonogów z długą sierścią łatwiej zauważymy wroga. Gdy mamy problem z naszym psem, który wije się jak piskorz i uniemożliwia wykonanie "monitoringu zakleszczenia" - zacznijmy działać. Podczas szkolenia psów wprowadzam na zajęciach tak zwane komendy weterynaryjne, które pomagają nam w takich właśnie sytuacjach. W skrócie - uczymy psa spokoju podczas zabiegów pielęgnacyjnych i diagnostycznych - kontroli uzębienia, czesania, oglądania opuszek, zranień, badania stanu skóry czy zwykłego wyciągania kłosów czy ostów. Ale wróćmy do tematu pajęczaków - jeśli znaleziony osobnik już żeruje - musimy go usunąć. Odgarnijmy podszerstek i włos właściwy, aby mieć lepszy dostęp (oraz by po całej operacji nasz pies nie został z łysymi plackami). Naszym orężem będą wszelakie lassa, kleszczo-łapki czy pęsety albo... palce. Ważne jest, aby pajęczaka usunąć sprawnie i w całości. Jeśli nie czujemy się dość pewnie, warto udać się do weterynarza, tam na pewno znajdziemy pomoc. Tylko przy całym tym usuwaniu nie podążajmy za pewną legendą miejską - psy różnią się od nas, ludzi i delikatnie to ujmując - mają więcej niż dwa sutki... Zatem nie wszystko, co wydaje się podobne do kleszcza i znajduje się na psim podbrzuszu, owym pasożytem jest. Nie starajmy się za wszelką cenę tego wyrwać...

Na koniec mała uwaga. Kleszcze żyją także w miastach, więc niestety nie uciekniemy przed nimi. Zatem uzbrojeni w wiedzę, środki ochronne oraz dobre praktyki pielęgnacyjne ruszajmy razem z naszymi podopiecznymi na długie wiosenne wędrówki - sezon spacerowy ogłaszam za otwarty!